29 kwietnia 2013

Test 2 - krople żołądkowe

No i się doigrałem...
Bardzo lubię asystować Martynie w kuchni. Ona lubi to chyba nieco mniej.
Wygląda to mniej więcej tak, że ona kroi, obiera, miesza, doprawia i pichci a ja tylko czekam co z tego będę miał do siebie czyli co skapnie z blaty wprost do mojej paszczy. W tej materii jestem wyjątkowo skrupulatny. Nigdy nie wiadomo co przyniesie kolejny dzień, zwłaszcza że w moim domu nie obowiązuje zasada "Nie dla psa kiełbasa".


Niestety od czasu do czasu zdarzy się jakaś wtopa. Podtykają mi pod nos różne okropności sądząc, że to mnie zniechęci do podjadania. Nice try ale nic z tego. Choć przyznać muszę, że niektóre z tych rzeczy są wyjątkowo paskudne. Tak było z kroplami żołądkowymi. Niestety nie skumałem, że to lekarstwo. Skupiłem się na fakcie, że to coś na żołądek czyli część brzuszka a większość rzeczy, które do brzuszka trafiają są superowe. Gorzko zapłaciłem za swoją naiwność, oj gorzko. Takiego paskudztwa daaaaawno nie miałem w pysku. Posmak pozostał na długie godziny. Nie pomogło przepicie wodą, nie pomogło przegryzienie bułką z masłem. Ten smak i zapach skutecznie zniechęciły mnie do podjadania na cały dzień.

PORADA WUJKA STEFANA: Przed zażyciem  skontaktuj się z lekarzem lub farmaceutą.

26 kwietnia 2013

Twarzowe




Na moje nieszczęście Martyna odkryła wczoraj kamerkę w tablecie i oto efekty (marne) tego objawienia   
          

23 kwietnia 2013

Test 1 - ćmuszka

Postanowiłem wprowadzić nową rubrykę na mojego bloga i opisywać w niej wyniki testów, które przeprowadzam w wolnej chwili na własną rękę.

Testowanie leży w mojej naturze. Najczęściej do tego celu używam języka. Wbrew powszechnej opinii jakoby węch był najczulszym psim zmysłem w moim przypadku najbardziej wyczulony jest smak.
Zastanawiałem się kiedyś czemu tak jest. Nochal mam przecież znacznie krótszy od większości psów zatem zapach ma też krótszą drogę aby dotrzeć do mózgu. To doprowadziło mnie to błyskotliwej myśli, że może nie mam mózgu (?). Zresztą wychodzę z założenia, że jeśli czegoś nie widziałem to to nie istnieje a takiego mózgu nigdy me oczy nie ujrzały.

Także smak. To jest to! Aby poczuć smak trzeba liznąć.
Na pierwszy ogień wziąłem ćmuszkę znalezioną na lodówce.
Siedziała tam już od tygodnia i potwornie mnie irytowała. Jakby specjalnie ją tam przykleili celem wkurzenia mnie. Troszkę podejrzane mi się wydało, że nigdy się nie poruszała ale może była jeszcze w zimowym śnie czy co ? Tak czy inaczej postanowiłem przypuścić na nią atak. Jeden zwinny ruch i ćmuszka wylądowała na podłodze. Szczęśliwie M. i K. nie było w domu także mogłem spokojnie przystąpić do testu.
Jakież było moje zdziwienie kiedy się okazało, że ta ćmuszka smakuje zupełnie inaczej od tych, do których przywykłem. Po pierwsze była dużo twardsza a po drugie nie ruszała się wcale! Trącam nosem, przydeptuje, pluje a ona nic, ani drgnie. Smak był bez szału, gumowy jakiś jak opony trochę. No słowem - totalne rozczarowanie. Zawsze tak jest jak się pies na coś napali - zawód podwójny.


Potem podsłuchałem jak M. mówiła, że magnes strąciłem i pogryzłem. To to nie była ćmuszka ?!? Wredni ludzie, oszukali mnie! To strasznie niebezpieczne, że teraz różne gadżety w kształcie przysmaków robią. Można się naciąć jak nigdy.

PORADA WUJKA STEFANA: Uważajcie co liżecie !

16 kwietnia 2013

Bąki - analiza z interpretacją

Jako pies mam ten przywilej, że mogę być trochę nieokrzesany, trochę obrzydliwy nawet.
Korzystam z tego udogodnienia chętnie. Najczęściej uzewnętrznia się to w postaci bąków.
Bąki to moi sprzymierzeńcy! Dzięki nim potrafię bez problemu wymuszać spacery. Kilka bąków puszczonym pod rząd sprawia, ze Kuba podrywa się żeby ze mną wyjść. Naiwniak ale kocham go.
Specjalnie dla was przygotowałem analizę z interpretacją bąków. Od razu zaznaczam, ze jeśli ktoś chciałby wykorzystać moją systematykę w swojej pracy doktorskiej chce znaleźć się w przypisach jako DMSc Stefan.

Rodzaje i charakterystyka bąków:

- bąk pospolity- mało szkodliwy, mało zauważalny, bąk klasyczny puszczany celem oczyszczenia jelit, bez drugiego dna, bez podtekstów, ot bąk codzienny

-bąk aromatyzowany - to bąk z zawartością- od nutelli po kacze udko

-bąk kaskadowy (mój ulubiony)- to wyjątkowo wyrafinowany sposób puszczania gazów, trzeba się mocno skupić i przy odrobinie szczęście wychodzą nawet trzy bączki jeden za drugim. Unoszą się niczym bańki mydlane. Ten rodzaj bąka nigdy nie przechodzi nie zauważonym. Towarzyszy mu niebanalny podkład muzyczny

-bąk mylny - zazwyczaj puszcza go ktoś inny i zwalają to na mnie

-bąk nachalny - tak zwany śmierdziel, po nim zostaje zazwyczaj wykopany za drzwi

-bąk audio - jak to mówią głośne bąki nie śmierdzą także zależy co kto lubi.



Generalnie obowiązuje jedna zasada - im bak obrzydliwszy tym skuteczniejszy a efektywność mierzy się za pomocą odbytych spacerków.

10 kwietnia 2013

Z cyklu "Co to jest ? " czyli pogoda pod psem

Dziś słów kilka po pogodzie.
Z pogodą jest podobnie jak z pracą- nie do końca wiem co to takiego.
To kolejna rzecz, o której M. i K. dużo mówią. Z ich słów wywnioskowałem, że na pogodę składają się następujące elementy:

- widok za oknem
- termometr na balkonie
- grzejnik
- narzekanie M.
- czapka i szalik
- zimno w łapki

Z tego co podsłuchałem pogoda może być:

- ładna
- chujowa
- "O nie, znowu pada..."


Odkąd jest z nami M. nie tylko stałem się celebrytką, więcej jem ale też wzbogacam swój słownik.
Pogoda do tej pory w nim nie funkcjonowała bo K. chyba nie rozróżniał wcześniej pór roku- zawsze chodzi w tych samych krótkich spodenkach i adidasach. Widzę, że M. ma szerszy repertuar. Obecnie pogoda dla niej to kożuch i kozaki. Hmm, ciekawe jakbym się w takich walonkach prezentował...
Ale wracając do tematu- obserwuje swoistą niechęć do tematu pogody. Czyżby to dlatego, że jest wiosna a pada śnieżek? Biedna pogoda, ja to ją nawet lubię - czy jest zimna, czy mokra czy słoneczna. Mnie jest obojętne bo i tak przeważnie śpię a w tym żadna aura mi nie przeszkodzi...

Z okazji ostatnich dni ze śniegiem Martyna uparła się żebyśmy sobie zrobili sweet focie w parku. Muszę przyznać, że to niestety nie był mój dzień. Oto rezutlat:








7 kwietnia 2013

"psy" vs pies czyli rzecz o mandacie

Jest taka grupa ludzi, na która nie wiedzieć czemu Kuba mówi "psy". To ma być chyba obraźliwe ale nie czaję czemu bo przecież psy generalnie lubi. Te "psy" mają budę niedaleko mojego mieszkania, własciwie tuż za rogiem. Często ich widzimy na spacerach, chadzają co najmniej prami czyli tak jak i my. Wyczuam jednak pewną nerwowość ze strony zarówno K. jak i M. kiedy oni są w pobliżu.
Kilka dni temu miała miejsce taka oto sytuacja.

Wychodzimy jak co rano z Kuba bo mnie juz pęcherz ciśnie niemiłosiernie.
Wypadam z klatki, puszczam szczoszka a tu jak spod ziemi niebieskie uniformy wyrastają i zaczynają z K. dyskutowac. Pytają się nas czy mamy woreczek na kupy. Ja w brecht bo kto to widział takie zwyczaje! W Zgierzu by nikomu do głowy nie przyszlo żeby psia kupę do worka zgarniać i nosić z sobą ! A tu,w wielkim mieście wielki absurd. No więc woreczka, siateczki, reklamowki ani nawet naparstka na kupą  nie posiadaliśmy. Jednak nie tylko o to im szlo jak sią okazało. Zarzut generalnie był taki, że nie mam kagańca a ponoć mieć powinienem. Ponoć jestem na jakiejś liście krwiożerczych bestii. No pierwsze słyszę panowie ale ok, Wroarrrr. Widzę, że Kuba pięści zaciska to postanowiłem rozładowac atmosferę i zaczynam stroić słodkie minki i liżę gościa po paskudnej zmarźnietej łapie a ten nic. Pozę na zimna dziwkę przyjął i "dokumenciki prosze". Co jest do diaska ?!? Kuba dowodu przy sobie nie miał bo kto normalny dokumenty na spacer zabiera ale im dane dyktuje a ci przez taki wielki oldschoolowy telefon dalej podają.



Wtedy rzeczy się wydarzyła, która dała mi odczuć, że moje nowe sąsiedztwo jednak jest w dechę!
W jednej, drugiej, trzeciej bramy gity wyskakują, z psami o wiele bardziej bestialskimi niż ja i nadają tym umundorwanym w niewybrednych słowach. Jeszcze jakas staruszka się dołaczyła co słownictwo najbardziej siermiężne miała i zagadują, krzyczą, szaleństwo jakieś. A pośrodku tej rozpierduchy ja i mój Kuba- duma mnie rozpierała! Już tylko czekałem aż błekitny TVNu nadleci ale niestety nie.

No i nie wdając się w szczegóły mandat dostaliśmy na 50 PLNów za brak kagańca i obrazę "psów".
Mandat to chyba coś fajnego bo Kuba uśmiechnięty Martynie w domu już relację zdał z naszej akcji.
Podsumowując- kagańca nie mam nadal i raczej się nie zapowiada zebym miał mieć a sąsiadow na dzielni mam superowych :) Elo ziomki!

4 kwietnia 2013

Z czego składa się bokser

Obejrzałem ostatnio z M. strasznie irytujący filmik na YT.
Film miał być o jamniczku ale wydaje mi się, że raczej nie był.
Jakiś kolo durnowatym głosem zaczął  opowiadać "Z czego składa się jamiczek" ale cos mu chyba nie wyszło. Tak czy inaczej skłoniło mnie to do rozmyślań z czego składa się bokser. Zainspirowany wpisem początkujacej blogerki Ciciuy postanowiłem się sobie lepiej przyjrzeć i podzielić z Wami swoimi obserwacjami.

Z tego co widzę to składam się z łap, plecków i brzucha. Wszystko to pokryte jest włosami, duuuużo włosów w kolorze snickersa (może dlatego mówią o mnie, że jestem "słodziak"). Duuuużo mam też zmarszczek. One się przydają bo nadają mi inteligentniejszego looku.
Na brzuchu mam siurka a ciut dalej jajka- moja duma!

Odkąd nauczyłem się stoić i przeglądać w lustrze wiem, że mam też mordę. Morda jest piękna i służy do jedzenia. Od M. wiem, że mam też "śmierdzącą dupę" ale tej części do dziś nie potrafię zlokalizować.




 



Z filmu dowiedziałem się również, że jamniczek posiada trzy stany emocjonalne. 
Ja mam ich co najmniej pięć:
- "chce spać"
-"jestem głodny"
- "chce siku"
- "chce spać"
- "pobaw się ze mną bo cię obślinię"

Więcej nie rozpoznaję.

Dorwałem gdzieś atlas biologiczny i generalnie widzę, że podchodzę pod organizm wielokomórkowy, złożony choć raczej nieskomplikowany w obsłudze.





1 kwietnia 2013

National Geographic dla ubogich

W moim mieszkaniu, prócz Martyny i Kuby, mieszkają jeszcze dwa stwory.
Mówią ze to świnki ale coś mi się nie wydaje. Czasami dostaje do podgryzienia wędzone świńskie ucho i ono samo już jest większe niż te dwa dziwolągi razem wzięte.

Żyje to sobie tak na uboczu, czasem hałasuje tak, że ze snu wyrwać potrafi, kwiczą coś tam pod nosem, pokłócą się, powarczą, czasem który miseczką na żarcie podrzuci. Generalnie nic wielkiego.
Na szczęście w klatce są zamknięte i po domu mi się nie pałętają bo tego bym nie zniósł.
Na początku  mnie to nawet bawiło. Siadałem przy prętach klatki jak któreś im trociny wymieniało i miałem takie swoje prywatne National Geographic live! Ale teraz to już nie atrakcja, wolę tradycyjną kablówkę.

Nie wiem po co ludzie zwierzęta takie w domu trzymają. Ani to to ładne, ani nie pachnie za specjalnie. Jeszcze jakby ich czasami z klatki wyjmowali ale oni nie. Zrazili się jak parę razy się naigrawałem i groźnego zgrywałem, że niby rozszarpać je chce. Kuba się zestresował biedak i nie pozwala maluchów wypuszczać przy mnie. Totalny brak zaufania ale rozumiem, sam sobie na to zasłużyłem.

I'l be waching you...

Raz stwierdziłem, że może nie warto być takim świnko fobem, że spróbuje się skumać z nimi. Podchodzę grzecznie kulturalnie, zagaduje a oni nic, nie kumate totalnie, dupskami się odwrócili i wpierdalają te swoje pokarmy. Nie dałem jednak za wygrana.
Celem poznania zwyczajów moich domowników słomkę siana sobie zassałem z klatki. Mówię- próbuje co poczwary tak całymi dniami wcinają. powiem szczerze- naciąłem się jak rzadko. Każdy kto mnie choć trochę zna wie, że Stefcik wciągnie wszystko co mu podadzą. No ale na Boga nie siano! Już bym wolał błoto z tłuszczem wpitalać albo cegłę z wapnem niż te trawy. Na tym się moja przygoda ze świnkami skończyła. Widać nie każdego jestem w stanie do siebie przekonać ale przy najmniej nikt mi nie powie, że nie próbowałem.