Co by nie narażać się na kolejne nieprzyjemności w postaci różnej maści robactwa M & K nabyli mi u weta 2 specyfiki. Jednym była tabletka, ohydna ogromna piguła , której daleko było do przysmaków, do jakich przywykłem. Wyplułem ją zatem kilka razy i obśliniłem na tyle, że nie było mowy aby nadawała się do konsumpcji. Zresztą i przed tym się nie nadawała. Już wolę mieć glichy w dupsku niż kaleczyć wysublimowane podniebienie takim syfem. Skoro ludziska kupują sobie tasiemce na Allegro to znaczy po krótce, że nie ma się czego bać.
Drugi specyfik był na kleszcze. Okazało się, że wcale nie różnił się jakością od piguły ale M. wmówiła mi, że to mega serum jakieś, aktywator połysku, hialuronowe mikro-kapsułki, zastrzyk młodości w kilku kroplach, unosi u nasady i ogólnie jestem tego wart.
Jako, że bywam próżny dałem się nabrać. Jak małe dziecko. Nastawiłem karku a Kuba smarował, wcierał, masował. Jak sobie to teraz przypominam to trochę mi nawet wstyd. Przebieranki, wianki, pedicury. Serum, maski, peelingi. Całe szczęście, że moi szanowni państwo wybywają na majówkę a mnie zrzucają na wieś. Kąpiele błotne, kupa za pazurami, tarzanko w zgniliźnie - słowem doprowadzę swój lanserski imidż do porządku, już niebawem - Radomsko! Here I come! i relacja z majówki coś czuje będzie z lekkim opóźnieniem...