Wbrew tytułowi tego posta w rolę tytana nie wcieliłem się ja a mój Kuba.
Ale
od początku- dramat rozegrał się w niedzielny wieczór.
Była prawie noc,
ciemno wszędzie głucho wszędzie.
Ja z Kubą, Martyna z rowerem.
Miejsce
akcji- sklep monopolowy całodobowy pod naszą hacjenda. Środowisko dobrze
nam wszystkim znane. Martyna zostawiła rower przed wejściem, ja z Kubą
grzecznie czekamy na jej powrót. Jakieś 3 metry od nas klasyczny git
miejski ze swoją kobietą i nabuzowanym huskim. Pies ewidentnie miał coś
do mnie ale, nie chcą podburzać atmosfery, zignorowałem go.
Niestety atmosfera zgęstniała kiedy husky zerwał się ze smyczy i staliśmy tak
dobre kilka sekund ryj w ryj, nos w nos, oko w oko. Wiedziałem, ze zaraz
nastąpi armagedon ale nie drgnąłem ani przez chwilę w nadziej, że git odciągnie bestię sprzed mojego ryja. Niestety pan był wyjątkowo
wyluzowany, wydusił tylko coś w stylu "Ojejku, zerwał się" i spokojnie
dopalał swojego szluga.
Jak przewidywałem doszło do starcia a ponieważ jestem potulnym
zwierzakiem a słowo agresja nie występuje w moim słowniku, od razu byłem
na spalonej pozycji.
Na szczęście Kuba to bojowy osobnik i stanął w
mojej obranie. Jako, że husky wpił się już zębami w moje podgardle i nie
chciał puścić zarobił od Kuby dwa kopniaki w rzebra. Od razu dodam
oburzony czytelniku, ze nie mamy w zwyczaju kopać, bić czy w jakikolwiek
sposób znęcać się nad zwierzętami ale w tej sytuacji- zęby rozszalałego
huskiego w mojej delikatnej skórze- nie wiele było możliwości
polubownego załatwienia sprawy.
Po jakiś dwóch minutach właściciel psa
się zreflektował i odciągnął swoją bestię. Na swoje nieszczęście
dorzucił jeszcze uwagę, żeby nie kopać mu psa. To przelało czarę
goryczy. Niebo pociemniało (wiem, ze była już prawie noc ale takie
miałem wrażenie, może więc to latanie przygasły z wrażenia) Kuba urósł o
jakieś pół metra a z jego gardła wylał się potok niewybrednych treści w
kierunku pana, który poczekał aż dopali mu się fajka zanim poczłapał z
interwencją. Facet zmalał, spuścił uszy po sobie i oddalił się nieznacznie.
Opuszczając miejsce akcji panowie wymienili jeszcze kilka wymownym spojrzeń. Jako, że mam pamięć głupika dość szybko zapomniałem o całej sprawie. Kuba z Martyną rozkminiali jeszcze jakiś czas sytuacje na balkonie. Nie bez wyrzutów sumienia dodam. Kopniaki spłynęły po psie jak po kaczce ale Kuba jeszcze jakiś czas czuł swój piszczel.
Nie fajnie jest okazywać agresje ale kiedy nie ma już czasu na ucieczkę trzeba się jakoś bronić. Grunt, że ze starcia wyszedłem bez uszczerbku na zdrowiu i z poczuciem, że na swoich to jednak zawsze mogę liczyć!
No nie bardzo mi sie to podoba mam nadzieje ze Stefek stanie w obronie Kuby gdyby nie daj Boze zaistniala taka potrzeba
OdpowiedzUsuńJeśli tylko przeciwnik nie będzie miał więcej niż 60 cm wzrostu to jasne!
OdpowiedzUsuń