1 czerwca 2015

~


Moja przygoda z różnymi rodzajami "uprzęży" rozpoczęła się od, owianej jakże złą sławą kolczatki. Wiem, wiem, pewnie teraz zgrzytacie zębami ale zanim zadzwonicie po patrol dla zwierząt doczytajcie do końca. Kolczatka została rytualnie spalona po pierwszej wizycie pani trenerki, która od wejścia zrugała K. i znacząco westchnęła na jej widok. Dla pocieszenie powiem wam, że kolczatka nie poraniła mojej szyi, nie przedziurawiła tchawicy ani nie wżynała w krtań. Z jakiegoś, bliżej mi nie znanego powodu, K. myślał, że kolce powstrzymają mnie od ciągnięcia na spacerach. Efekt był jak się domyślacie żaden. Druga w kolejności była obroża. Węższa, szersza, w pszczółki i azteckie wzory. Po jakimś czasie do obroży dołączyła uzda. Brr, na samą myśl się wzdrygam. Więcej na jej temat znajdziecie TU.

Jako, że jestem mimowolnym królikiem doświadczalnym dla ludzkich fantazji a M. przyzwyczaiła mnie do noszenia na karku takich tekstylnych dziwactw, o których nie śniło się nawet filozofom, nadeszła pora na kolejny wynalazek  -szelki. Tu zaskoczenie - pomysł wypłynął od K., który nieśmiało raczył wyartukułować swój pomysł któregoś pięknego wieczoru. M. jako fanka shoppingu w dowolnej dziedzinie podchwyciła i zaczął się risercz sieci w poszukiwaniu kolejnego gadżetu, który miał odciążyć ramiona nadwyrężone moim ciągnięciem. W ramach rozeznania rynku zasięgnęliśmy języka u samej Zosi z Psa w Warszawie. M. wypatrzyła, że jej pasierbica bokserka Milla chadza w szelkach i kiedy okazało się, że nie są pozłacane i nie kosztują tryliona złotych zapadła decyzja. Następnie nadszedł wyczekiwany dzień dostawy. Czekaliśmy aż M. wróci z pracy i otworzyliśmy wreszcie paczkę. Cóż mogę powiedzieć - opakowanie zajebiste, przepyszny karton z bielonej tektury rwał się bez oporów a jego resztki fruwały po całym mieszkaniu. Zawartość już gorsza no ale co ja mogę. Wcisnęli mi łeb, zapakowali kuloska, podpięli smycz. Staliśmy tak chwilę patrząc na siebie i każdy miał to samo wrażenie - coś jest nie tak. Powtórzyliśmy powyższe czynności raz jeszcze drugi i trzeci i voila ! Udało się oblec mnie w szelki. Szczerze mówiąc, przyzwyczajony co tygodniowymi przebieranakmi mam z grubsza gdzieś w czym wychodzę na dwór. Poszliśmy na pierwszy spacer i normalnie mnie trzepnęło. Każde moje pociągnięcie sprawiało, że musiałem obrócić pół korpusu ze zdziwienia o co kaman. Obracając się widziałem zadowolone ryje i błysk  w ich oczach w stylu "Udało się, to działa!". No działa. Działa na tyle, że nie chce mi się już tak bardzo przeć do przodu bo mnie te szelki wkurzają.

Wszyscy poza mną zadowoleni są z nowego zakupu choć K. nadal uważa, że w szelkach wyglądam jak debil. Ale co on tam może wiedzieć. Na koniec muszę wam jeszcze wytłumaczyć skąd tytuł tego posta - otóż moje szelki nazywają się Trixie Flash stąd mój nowy przydomek Flash Gordon (obczajcie filmik ponizej !). Flash no bo świecą i to na trzy różne sposoby - światłem ciągłym, migającym i ekstremalnie migającym aż do wypalenia oczu. Oczywiście nie cały czas, tylko jak się naciśnie sprytnie ukryty guziczek. Niestety ja doń nie dosięgam więc nie jestem w stanie sam zamienić się w żywą latarnie. Ciekaw teraz jestem co oni jeszcze wymyślą żeby mnie uszczęśliwić.


PLUSY:                                                                                  
- mniej ciągnę                                                                          
- nie przeszkadzają mi
- świecą czyli łatwiej mnie dostrzec
- nie są porażająco drogie - jak na początek akuratne

MINUS:
- zdecydowanie gorzej prezentuje się na zdjęciach gdyż zasłaniają moją klatę a tworzą mało fotogeniczną plątaninę pasków (szelki + smycz)

Na koniec mam dla was prawdziwy rarytas wart Oskara co najmniej. Film dokumentalny, prosto z ręki K. i po edycji M., no właściwie to prawie dogma i Bergman w jednym. Jedno zastrzeżenie - oglądać KONIECZNIE Z DŹWIĘKIEM NA FULL bo bez dźwięku to przyśniecie pewniakiem. Nasz pierwszy film własnoręcznie podrasowany więc się jaramy :D






6 komentarzy:

  1. Uf, super. Bardzo się cieszę, że szelki okazały się dobrym wyborem. U nas po pół roku eksploatowania przez Milkę się wzięły trochę rozciągnęły i szwy trzeba poprawiać gdzieniegdzie (wcześniej Bonzo w nich ganiał przez 2 lata i były ok), ale nadal dobrze się sprawują. Stefan, wyglądasz BOSKO! No i cóż za awans - z kolczatki na szelki świecące :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Superaśne te szelki, świecące "coś" bardzo mi się podoba :) A Stefciu wygląda bardzo dostojnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajne szeleczki, my przymierzamy się do kupienia nowych :).

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajne szelki :) Nawet nie wiedziałam, że mają opcję świecenia. Najważniejsze, że spełniają swoje zadanie.

    Pozdrawiamy,
    Ola i Habs
    Habsowe Love

    OdpowiedzUsuń
  5. Stefan wyglądasz szałowo :-) !

    OdpowiedzUsuń
  6. Ech te fleshe, ostatnio na nie moda. Jeśli o mnie chodzi, WSZYSTKIE produkty, jakie kiedykolwiek kupiłem z TRIXIE okazały się porażką. Być może spróbuję z tymi flash. Mój pies najbardziej lubi szelki norweskie hand made, wykonane przeze mnie.

    OdpowiedzUsuń

Stefcikowi będzie miło, jeśli skomentujesz nie skrytykujesz.